I doradcy podatkowi, i ekonomiści, i przedsiębiorcy, i dyrektorzy finansowi z uwagą spoglądają na prace Ministerstwa Finansów nad tzw. estońskim CIT. Poniżej wypowiedź na ten temat Jerzego Martiniego:
„Czy grozi nam konflikt dyplomatyczny z Estonią? Projekt „estoński CIT” ma tyle wspólnego z Estonią co krzesło elektryczne z krzesłem.
Estoński system podatków dochodowych zakłada, że opodatkowanie następuje w momencie wypłaty dywidendy/przekazania środków z działalności gospodarczej do konsumpcji. Dzięki temu cały zysk pozostawiony w biznesie pracuje. Tymczasem „estoński CIT” w wersji MF wygląda na tandetną podróbę estońskiego podatku.
Po pierwsze, projekt zakłada, że dotyczy on wyłącznie spółek kapitałowych, podczas gdy w Estonii – wszystkich przedsiębiorców. Inaczej niż w Estonii, gdzie system jest mocno odformalizowany, MF proponuje szereg ograniczeń (czasami wręcz kuriozalnych takich jak zakaz posiadania jakichkolwiek udziałów czy akcji przez spółkę kapitałową).
Natomiast zupełnym szokiem jest opodatkowanie zysków zakumulowanych w spółce w trakcie stosowania estońskiego CIT po zakończeniu opodatkowania estońskim CIT i to podwyższoną stawką w wysokości 25%/15% (zamiast „normalnej” stawki 19% lub 9%). To wszystko czyni ten projekt zupełnie nieatrakcyjnym dla przedsiębiorców!
Nazywanie projektu zmian w CIT jako „estoński CIT” godzi w dobre imię Estonii i nie zdziwiłbym się, gdyby nasz ambasador w Tallinie został w tej sprawie wezwany na dywanik do tamtejszego MSZ.”